Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  141  —

— Ach! Rzeczywiście?
— A zatem ja miałem słuszność. Sander nie jest waszym bratankiem, a ten drugi nazywa się Jean Letrier. Ludzie ich odkryli nasz obóz i chcą nań napaść. Sprzymierzyli się nawet z czerwonymi. Sander spotkał się z waszym rzeczywistym bratankiem i odebrał mu wszystko, co...
Więcej już Sander nie słyszał, gdyż nie chciał i nie potrzebował więcej słyszeć. Wiedział dość, dlatego poczołgał się napowrót do swego towarzysza.
— Jesteśmy zdradzeni! — szepnął. — Weź strzelbę i chodź ze mną prędko do koni! Ale cicho, zupełnie cicho!
Pomknęli pomiędzy krzaki na wolne miejsce, gdzie konie przywiązane były do palików. Odwiązali swoje i pociągnęli je za sobą bardzo powoli, ażeby nie było słychać stąpania. Gdy się już znaleźli tak daleko, że czuli się bezpieczni, wsiedli na konie i odjechali.
— Powiedz mi nareszcie, o czem się dowiedziałeś! — nalegał Wolf na Sandera.
— Później, później! Teraz musimy pędzić, poprostu pędzić, ażeby dostać się do naszych. Za dwie godziny będziemy tam i musimy ich zabrać, ażeby dziś jeszcze pochwycić tych ludzi. Ten przeklęty Hammerdull przejrzał nas całkiem. Zna nawet twoje nazwisko: Jean Letrier!
— Skąd?
— Dyabli to wiedzą! Naprzód, naprzód!
Tymczasem powiedział Hammerdull kolonelowi wszystko, co podsłuchał, Naradzili się z sobą pocichu, ale mimo że Hammerdull parł do pośpiechu, postanowił Firegun co innego.
— Teraz nic nie zaczniemy — rzekł — przecież nam nie umkną. Zresztą mogło ci się łatwo przesłyszeć.
— Jestem pewny swoich uszu!
— Może nie mówili o nas, ani o sobie, lecz o kimś innym.