Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  283  —

— To jest mowa młodzieńca, z którego wyrósł wielki i sławny wojownik. Kalumet już nic nie znaczy, gdyż nie jesteś już moim przyjacielem, lecz wrogiem, którego zabiję.
— Udowodnij, że zostałem twoim wrogiem.
— Uwolniłeś naszego jeńca.
— Czy to był twój jeniec?
— Tak.
— Nie. Uwolniłem go z rąk Komanczów Naini, a ty należysz do innego szczepu.
— Naini są moimi braćmi, a ich wróg jest także moim wrogiem. Czy nie znasz tych, którzy siedzą przed tobą?
— Czy ci wojownicy nie należą do twego szczepu?
— Tylko dwudziestu. Trzydziestu jest Nainich, których widziałeś nad Błękitną Wodą. Wykopaliśmy topory przeciwko wszystkim bladym twarzom — a ty nią jesteś. Czy wiesz, co ciebie teraz czeka?
— Wiem.
— To powiedz!
— Dosiądę prawdopodobnie konia i pojadę dalej spokojnie.
— Uff! Z Old Shatterhanda zrobiło się naprawdę dziecko. Będziesz naszym jeńcem i zginiesz przy palu w męczarniach.
— Ani nie będę waszym jeńcem ani nie zginę, jak to się wam podoba, lecz stanie się to, co się spodoba Manitou.
Spokój i swoboda, z jaką to powiedziałem, była dla niego i dla jego ludzi niewytłómaczoną. Nie ruszyłem się z miejsca, nie spróbowałem ucieczki ani obrony — i to trzymało ich ręce zdala od broni. Nie zauważyli, co prawda, że każdego miałem dobrze na oku.
Z lekceważącym, litościwym niemal uśmiechem zapytał mnie wódz znowu:
— Czy sądzisz może, że zdołasz się nam obronić?
— Tak sądzę.