Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  488  —

— Biały, nazywający się generałem, powiedział, że dłużej tu nie zostanie, ponieważ Winnetou i Old Shatterhand obrazili go, i odjechał z Szikasawami i z blademi twarzami.
— A Old Wabble?
— Pojechał z nimi.
— To przyjaźń między nimi dość prędko się zawiązała. Niech sobie jadą razem z Old Wabblem. Nie szkoda ich. Ale musieli jeszcze w ciemności wyruszyć, gdyż dzień dopiero od pół godziny.
— W ciemności? — spytał Enczarko. — Księżyc świecił jeszcze.
— Co? Księżyc? Dzisiaj rano?
— Dzisiaj rano? To było wczoraj wieczorem!
— Ach, oddalili się jeszcze wczoraj? Pilno im było.
— Ponieważ obraziłem generała — rzekł Winnetou. — Gniew wygnał go wkrótce potem.
Wróciliśmy nad wodę, zjedliśmy śniadanie i napoiliśmy konie. Tymczasem zapakował Bob żywność dla mnie, dla Old Surehanda i dla Apanaczki i napełnił wodą kilka worów. Gdy był z tem gotów, kazałem mu przynieść moje strzelby.
— Strzelby? — zapytał. — Gdzie być strzelby?
— W izbie. Wiszą na ścianie przy drzwiach.
Wszedł do środka, lecz wrócił zaraz z próżnemi rękami i doniósł:
— Strzelb tam nie być; masser Bob nie widzieć.
— Mylisz się. Czyż wczoraj wieczorem nie widziałeś ich, kładąc się spać?
— Masser Bob tam nie popatrzeć. Teraz nie być, rzeczywiście nie być.
To było przecież szczególne! Wszedłem do środka a Winnetou czem prędzej za mną. Strzelb nie było. Z początku zakłopotaliśmy się tylko, lecz zakłopotanie zamieniło się w przestrach, gdy dowiedzieliśmy się, że nikt z naszych nie był w domku. Przypuszczaliśmy jeszcze tylko, że ktoś zdjął dla nas strzelby i położył je gdzieś na dworze.