Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  468  —

— Ale, chcąc podsłuchać Wupę Umugi, miałem dobre zamiary!
— Jakie były wasze zamiary, to mi wszystko jedno; nie byliście mi posłusznym.
— Posłusznym? Czy byliśmy ze sobą w takim stosunku, że jeden miał rozkazywać a drugi słuchać?
— Tak.
— O tem nie słyszałem ani słowa. Sami mówiliście nieraz, że mamy wszyscy równe prawa.
— To słuszne, ale jeśli zajdzie taki wypadek, że ma się wykonać pewien plan określony, to nie wolno nikomu działać przeciw temu planowi.
— Niechaj będzie, jak chce; nie byliście naszym dowódcą i nie mieliście prawa wyłączać mnie od podchodzenia.
— Na to zdanie nie powinien bym wcale odpowiadać; ale mimo to uczynię to, bo gotówiście myśleć, że zrobiliście coś niesłychanie mądrego. Czy Winnetou oddał mi komendę nad Apaczami?
— Tak.
— Więc ja byłem dowódcą?
— Tak.
— I miałem prawo rozkazu?
— Nad Apaczami, lecz nie nade mną!
— Co za nonsens! Byliście z nami i mieliście słuchać tak samo, jak Apacze.
— Nie!
— Ależ powiedzcie, czy nie macie już żadnej rozwagi? Coby się stało, gdyby każdy robił, co zechce, i to w sprawach, gdzie idzie o życie? Zresztą nie chciałem brać was ze sobą, ale wy przyrzekaliście święcie...
— Hm!
— A zgodziłem się dopiero wtedy, kiedy przyrzekliście stosować się do nas. Tem uznaliście mnie przecież za tego, którego wola miała znaczenie.
— Tak mówicie teraz i odwracacie sprawę!
— Well! Widzę, że każde słowo daremne. Kto przyznaje się do swoich błędów, z tym można mówić,