Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  466  —

— To nie głupstwo! Ja mogę żądać odpowiedzi!
— A sam żadnej nie dajesz.
— O ile?
— Czy odpowiedziałeś mi, kiedy poprzednio pytałem cię o kobietę?
— Ta skwaw do mnie należy, a nie do ciebie; mogę o niej mówić lub milczeć, jak zechcę.
— Więc nie wymagaj także, iżby drudzy mówili. Jeśli mówisz o trwodze, to chyba ty możesz się obawiać odpowiedzieć mi.
— Ale chcę wiedzieć, kto ci powiedział te szczególne słowa!
— Tego się nie dowiesz.
— Czy słyszałeś je może od Apanaczki?
— Nie.
— A od kogóż?
— Pshaw!
Na to wybuchnął.
— Gdybym nie był w niewoli i skrępowany, zmusiłbym cię do odpowiedzi.
— Pshaw! Ty mnie zmusić? Stary guślarz, oszukujący zapomocą hokus-pokus kobiety i dzieci swojego szczepu, i prowadzący swoją komedyą trzystu wojowników na zgubę, chce Old Shatterhanda zmusić do czegoś! Gdybyś nie był właśnie moim jeńcem, nad którym muszę mieć litość, pomówiłbym z tobą całkiem inaczej.
— Ty szydzisz ze mnie i nazywasz moje czary komedyą. Miej się na baczności przede mną!
— Pshaw!
— I nie poważ się roznosić dalej tych słów, które teraz słyszałem!
— Bo mogłoby to być niebezpieczne dla ciebie.
— Szydź sobie. Przyjdzie czas, kiedy szyderstwo stanie się skargą i płaczem.
Syknął formalnie te słowa między zębami i przekonał mnie tem rozdrażnieniem, że to, co słyszałem od jego żony, miało wielkie znaczenie.