Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  460  —

— Daję.
— To idź po swoją strzelbę i po konia.
Już miał zamiar odejść w tym celu, lecz nie uczynił tego. Stanął i rzekł:
— Mam nawet mieć moją strzelbę? A jeśli wam słowa nie dotrzymam, lecz oszukam was i uwolnię moich wojowników?
— Tego nie uczynisz, bo nie jesteś oszustem.
— Uff! Old Shatterhand i Winnetou zobaczą, że Apanaczka zasługuje na zaufanie, jakie w nim pokładają.
— Nie potrzebujemy przekonywać się o tem. Zaufanie nasze jest nawet większe, aniżeli sądzisz. Słuchaj, co ci teraz powiem.
— Co?
— Weź sobie strzelbę i wszystko, co miałeś przy sobie i odjedź!
— Odjechać? — spytał zdumiony.
— Tak.
— Dokąd?
— Dokąd zechcesz.
— Dokąd zechcę? Tego nie chcę i nie mogę.
— Czemu nie?
— Bo jestem waszym jeńcem.
— Mylisz się. Jesteś wolny.
— Wolny? — powtórzył, jak echo.
— Tak. Nie mamy prawa ci nic mówić ani nakazywać, jesteś swoim własnym panem i możesz czynić, co ci się podoba.
— Ależ... ależ... dlaczego? — spytał, odstępując o kilka kroków i patrząc na nas szeroko rozwartemi oczyma.
— Ponieważ wiemy, że niema w tobie obłudy ani fałszu, i ponieważ jesteśmy przyjaciółmi i braćmi wszystkich prawych i dobrych ludzi.
— Ale jeśli jestem innym?
— Nie jesteś.
— Jeśli odjadę i sprowadzę wojowników, ażeby jeńców uwolnić?