Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  202  —

— Przysięgam na to! A ty?
— Czy istotnie nie wolno mi o tem mówić?
— Nikomu, nikomu, z wyjątkiem mego wawa Derrik; on musi wiedzieć. Daj mi na to twoją rękę!
— Masz ją.
Podałem, jej rękę a ona ją uścineła. Potem zeszła z góry, lecz schodząc, odwróciła się jeszcze, położyła palec na ustach na znak milczenia i powtórzyła:
— Nikomu, ani jednemu! A nie zgub mego myrtle wreath!
Następnie zniknęła w zaroślach. Stałem jeszcze przez chwilę na tem samem miejscu, poczem zwolna odszedłem. Co za spotkanie! Było mi bardzo dziwnie. Kto była ta kobieta? Czy rzeczywiście Indyanka? Ale czy mogła być białą? Aby odpowiedzieć na te pytania, musiałbym ją więcej razy widzieć i mówić z nią. Była obłąkana; lecz mimo to wywarła na mnie głębokie duchowe wrażenie. Była zagadką, niezgłębioną, tragiczną zagadką; niezgłębioną, gdyż nie miałem czasu jej rozwiązać. Wawa Derrik istniał zapewne nietylko w jej wyobraźni, lecz w rzeczywistości; ale gdzie? I kto to był? Czy Indyanin? Prawdopodobnie, gdyż wyraz wawa na to wskazywał. A myrtle wreath; co to znowu? Czyżby był przyczyną jej szaleństwa? A może w chwili, kiedy oszalała, miała na głowie wianek mirtowy? Okropna myśl! Jeśli tak, to była białą, a nie Indyanką. Może i było jakie rozwiązanie. Prawdopodobnie musiałem zetknąć się podczas walki z guślarzem; wtedy miał mi odpowiedzieć.
Wracając z temi myślami, nie zaniedbałem jednak ostrożności, jaka była potrzebna. Co miałem powiedzieć towarzyszom? Czy wolno mi było mówić o tej tajemniczej Tibo-wete-elen? Dałem jej słowo, że będę milczał, dałem je obłąkanej — więc czy mogłem je złamać? Nie byłoby to grzechem, ale po pierwsze byłoby to rzeczą brzydką i niemoralną, a powtóre zbyt długo przebywałem wśród ludów dzikich, dla których obłąkanie jest świętością, ażeby nie przychylić się nieco