Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  167  —

— Niestety jednak pokazało się, że konie Parkera i Hawleya nie mogły nadążyć. Rozporządziłem więc, żeby jechali jak najszybciej naszym tropem, a sam pojechałem naprzód z Old Surehandem i Old Wabblem. Od czasu do czasu zatrzymywał się któryś z nas, ażeby po śladach rozpoznać tempo jeźdźców i dopędzał potem drugich. Pokazało się też niebawem, że potem Komancze jechali szybciej, więc opuszczała mnie coraz bardziej nadzieja dopędzenia ich w odpowiednim czasie lub przepędzenia, czego możnaby, okrążając ich, dokonać.
Upłynęła jedna godzina, potem druga. Musieliśmy czasem pozwolić koniom odsapnąć i jechać trochę powolniej. W pół godziny potem wynurzył się przed nami na widnokręgu ciemny punkt. Wskazałem nań ręką i rzekłem:
— Oto Mały Las, cel naszej jazdy par force. Gdybyśmy pojechali prosto, bylibyśmy tam za kwadrans.
— Ale nam tego nie wolno — przestrzegł Old Wabble.
— Nie, bo Komancze nie jechali zapewne dalej, lecz tam się zatrzymali.
— Ale musimy się tam dostać! Jak to poczniemy?
— To szczęście, że znam dobrze te strony. Jedźmy w prawo, na południe. Musimy objechać łukiem.
Podczas tego zapytał Old Wabble:
— Czy sądzicie, że w ten sposób dojedziemy tam niepostrzeżenie?
— Tak. Musicie wiedzieć, że ze wzgórz, położonych na wschodzie, spływa woda, wsiąkająca w ziemię na równinie, ale pokazująca się w postaci sadzawki tam, gdzie grunt się zagłębia. Ta sadzawka ma tylko średnicę pięćdziesięciu może kroków, ale dała życie laskowi przynajmniej dziesięć razy większemu. To jest Alczeze-czi, którego zachodnia i wschodnia strona są rzadkie, lecz północna i południowa tak gęste, że, od południowej zwłaszcza, trudno się przecisnąć. Tak było, kiedy znajdowałem się tu przed trzema laty, i tak musi być dzisiaj.