Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  144  —

powinno się zachciewać pustyni; byłby to głupiec, jakiego trudno sobie wyobrazić.
— To pięknie, ale teraz chcecie zostać takim głupcem.
— Aniby mi to przez myśl nie przeszło, gdyby was przytem nie było, mr. Shatterhandzie. Kto z was był już na Llanie?
Z tem pytaniem zwrócił się do towarzyszy, a skoro się okazało, że nikt przez nią nie przejeżdżał, dał taki obraz pustyni i opowiedział tyle nieszczęśliwych wypadków, że ich dreszcz zaczął przechodzić. Pozwoliłem mu na to, gdyż w ten sposób, choć nieświadomie, działał mi na rękę.
Nie rozłożyliśmy się obozem tuż nad wodą, lecz za krzakami, rosnącymi na brzegu, ja zaś siedziałem tak, że pomiędzy dwa krzaki mogłem objąć okiem całą szerokość rzeki i cały bród. Old Surehand siedział obok mnie i miał ten sam widok. Old Wabble opowiadał właśnie o rabunkowym napadzie, dokonanym na Llano Estacado, a ponieważ znałem jedną z obecnych przytem osób, uważałem więcej na opowiadanie, aniżeli na rzekę. Wtem Old Surehand mnie trącił, wskazał na rzekę i powiedział:
— Popatrzcie tam, sir; nadchodzą!
Old Wabble przerwał opowiadanie i wyglądnęliśmy przez zarośla. Na drugim brzegu ukazała się gromada konnych Komanczów, złożona z trzydziestu może wojowników, pomalowanych wojennemi barwami. Jeden z nich, prawdopodobnie dowódca, zsiadł z konia i przypatrzył się ziemi, by się przekonać, czy pojechaliśmy brodem, czy też w bok. Przekonawszy się, jak było, wsiadł znów na konia i wjechał w wodę. Jego ludzie ruszyli za nim po indyańsku, jeden za drugim.
— Jacy nieostrożni! — rzekł Old Wabble.
— Czemu nieostrożni? — zapytał Parker.
— Ponieważ wszyscy odrazu wchodzą w rzekę, a nie wyślą naprzód jednego, by się upewnić, że tam jesteśmy. Teraz wyjdą wszyscy przed nasze strzelby, a moje kule są na ich usługi.