Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  5  —

pałasz? Miałżebym przed sobą żołnierzy, konnicę? Czyżby wojsko wyruszyło przeciw Komanczom, by ich ukarać za owe rozbójnicze wyprawy? Ciekawy odpowiedzi na to pytanie, ruszyłem cwałem za tropem, przyczem, im dalej jechałem, tem więcej znajdowałem śladów, zbiegających się z różnych stron i wiodących potem w jednym kierunku. Nie było już wątpliwości, że przede mną byli żołnierze — a kiedy po pewnym czasie objechałem odnogę gęstego lasu kaktusowego, ujrzałem przed sobą obóz. Zauważyłem też na pierwszy rzut oka, że nie rozbito go na czas krótki. Pas kaktusów zabezpieczał przed napadem z tyłu i z boków, a ku przodowi mogło oko objąć tak daleką otwartą płaszczyznę, że niespodziany napad był niemożliwy. Prawda, że nie zauważono mego zbliżenia się od zachodu; nawet w biały dzień należało tu straż postawić, a zaniechanie tego było niedbalstwem. Co byłoby, gdyby zamiast mnie nadciągnęła gromada Indyan! Po tamtej stronie opadał teren ku kenionowi, gdzie prawdopodobnie musiało być wody podostatkiem. Konie leżały lub chodziły wolno. Dla osłony przed żarem słonecznym porozciągano nad kaktusami prześcieradła; jeden wielki namiot był przeznaczony dla oficerów, a w cieniu jego przechowywano także zapasy żywności. W pobliżu leżało kilku ludzi, nie należących do wojska, lecz chcących z niem przenocować, gdyż dzień miał się już ku schyłkowi. Postanowiłem zrobić to samo. Mogłem wprawdzie jechać dalej, lecz musiałbym potem sam przenocować i nie spać dla własnego bezpieczeństwa. Tutaj znalazłem spoczynek, potrzebny mi do dalekiej jazdy jutrzejszej.
Skoro mnie spostrzeżono, wyszedł naprzeciwko mnie podoficer i zaprowadził mnie do komendanta, który, zauważywszy okrzyki, wyszedł z oficerami z namiotu. Kiedy zsiadałem z konia, przypatrzył się mnie i koniowi, a potem spytał:
— Skąd, sir?
— Z Sierry.