sobie papki do ust, ile się tylko zmieściło, i odpowiedział na pozdrowienie, lecz całkiem niezrozumiale. Grał swoją rolę doskonale, a dowódca upomniał go śmiejąc się:
— Nie lękaj się; nie zabierzemy ci jedzenia!
Zwróciwszy się do mnie, zapytał:
Czy ty nazywasz się Saduk el baija?
— Tak — odrzekłem w zdumieniu. — Skąd ty wiesz o tem?
— A twój towarzysz nazywa się Ben Menelik.
— Tak, ale skąd ty wiesz o tem? Ja nie znam ciebie wcale!
— Wiem wszystko. Nic z tego, co się dzieje w rozległej pustyni, nie może ukryć się przede mną — odpowiedział dumnie. — Co tu robicie?
— My... my... my... jemy, a raczej jedliśmy, — odpowiedziałem zakłopotany.
— Widzę to, lecz chcę wiedzieć, jaki cel sprowadził was do tego wadi?
— Allah to wie; możesz go spytać.
Musiałem udawać, że nagłe ukazanie
Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/114
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
110