Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

— Chłopcze, nie przerażaj mnie! — zawołałem, udając przestrach. — Trzeci raz od wczorajszego wieczora, to trochę zawiele. —
— A jeśli jeszcze szlachetny Abdahan zapragnie odświeżyć gardło tym boskim napojeni? — dogadywał rozbawiony Omar.
— Nie obawiaj się tego, — odrzekłem. — Jestem pewien, że szlachetny Abdahan nie wytrzyma do wieczora i sam sobie ów boski napój przygotuje. —
— Jakto, i z czosnkiem i cebulą? —
— To mniejsza! Gorzej będzie, jeśli doda aloezu? —
— Czy to trucizna? —
— Nie, ale dość silny środek przeczyszczający, z którym należy się obchodzić ostrożnie.
Południe minęło już dawno, przyspieszyliśmy więc kroku i w parę chwil stanęliśmy przed duaną perską.
I tutaj widocznie byliśmy oczekiwani, gdyż na spotkanie nasze z nieukrywaną radością wybiegł perski Achmet aga, wołając zdala niecierpliwie:
— Jak to dobrze, że już jesteście! Wszystko oddawna czeka przygotowane! —
— Co takiego czeka? — zapytał Omar, udając nieświadomego.
— No, arak, koniak, cytryny, cebula, czosnek, cukier i nawet aloes! —
— O, nawet aloes! Skądziżeś go wziął? —