Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie. Jesteśmy wpobliżu indjańskiego obozu.
— Do licha! Nareszcie ich dogoniliśmy! Schwytali białych?
— Tak.
Przyjrzyjmy się tym Indsmanom.
Ruszyliśmy naprzód, bacząc, by nas nie zauważono. W pewnym punkcie zatrzymaliśmy się.
— Tak, to Komanczowie, — rzekł Jim. — Nie sądzisz, stary Timie?
Yes — odparł tamten lakonicznie.
Utworzyli zwarte koło. Białych nie widać. Prawdopodobnie znajdują się wewnątrz koła. Jak sobie czerwoni będą z nimi poczynać? To się wkrótce pokaże. Wielką rolę gra tu kwestja, czy przy napadzie krew się polała. Jeśli choć jeden z czerwonoskórych został ranny, lub zabity, białych czeka rychła śmierć.
— Tak, ma pan rację. Zabiją ich na miejscu.
— Nie sądzę.
— Sądzi pan, że ich zabiorą ze sobą?
— Tak. Ale niezbyt daleko. Indjanie lu-