Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy jednak sztafeta Indjan dotrze do miejsca, gdzie leżą ukryci moi towarzysze? Gdyby się tak stało, sytuacja nasza nie byłaby najłatwiejsza. Niewiadome bowiem, czy nawet sprytnym i energicznym braciom Snuffles uda się odeprzeć atak i kryć mój odwrót. Z tego względu bałem się o nich więcej, niż o siebie.
Najcięższą część drogi miałem już za sobą; schodziłem więc nadół o wiele prędzej, niż do tej pory. W przeciągu dziesięciu minut mogłem być na dole. Nagle rozległ się odgłos strzału i ktoś zawołał:
— Masz za swoją ciekawość, czerwona świnio! Teraz będziesz wiedział, kim jesteśmy!
Był to głos Jima Snuffle. A więc Komanczowie odkryli naszą kryjówkę! Skutki nie dały na siebie czekać. Kilku czerwonych podniosło alarm, a po chwili zawtórowała im reszta. Po tych głosach mogłem oszacować długość łańcucha, który utworzyli.
Po chwili padł drugi strzał, tym razem z większego oddalenia. Bezpośrednio po tym strzale usłyszałem głos Jima: