— Wszystkiemu winien głupi papier.
— Ach tak! Wyobrażałem to sobie.
— Gdyśmy krzyknęli, by się zatrzymali, bo w przeciwnym razie poślemy im parę kulek, zsiedli z koni, a jeden z nich pokazał z odległości strzału listek papieru i podniósł go wgórę. Oświadczył donośnym głosem, że „mówiący papier“ pochodzi od pana i że ma go nam wręczyć.
— Uwierzyliście mu?
— Dlaczegóżby nie? Powiedział, że nastąpiło porozumienie, że pan został przy jeńcach, którzy odzyskają wolność, gdy tylko przyprowadzimy wodza, że to wszystko napisał pan na tym papierze. Ażeby odczytać pismo, pozwoliliśmy zbliżyć się tym łotrom.
— Co za nieostrożność! Wystarczyłoby przecież, gdyby przyniósł papier jeden człowiek.
— Zupełnie słusznie. Nie pomyśleliśmy jednak o tem w chwili, gdy te świnie pokazały nam dowód czarno na białem. Wziąłem papier, by go odczytać; równocześnie niemal rzucili się na nas. Wszystko trwało tak krótko, że nie mieliśmy czasu do obrony. Związano nas, zanim zdążyliśmy się obejrzeć.
Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/182
Wygląd
Ta strona została skorygowana.