Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziemy razem. Wskażesz mi ogród, a następnie wyznaczymy sobie chwilę spotkania.
— Dobrze; to może przezorniej. Ale w jaki sposób wejdziemy do pawilonu, który jest zawsze zamknięty? Mocna sztaba żelazna leży wpoprzek drzwi. Wisi na nich potężna kłódka, a nadomiar są zamknięte na klucz. W pawilonie mieszczą się trzy pokoje, też zamknięte. Skąd wziąć klucze? Nie wiem, gdzie wujek chowa.
— Łatwo poradzić. Mamy tu we wsi znakomitego ślusarza, który posiada wytrychy wszelkiego rodzaju; chętnie mi je wypożyczy. Wie wszak, że ich nie użyję w celach występnych.
— Doskonale! Ale czy umiesz się z niemi obchodzić?
Hm! Trzeba działać bez szmeru, a ja, oczywiście, nie mam wprawy. Stracę wiele cennego czasu. Gdybyż można było zabrać ze sobą tego człowieka! To byłoby najlepsze i najroztropniejsze.
— Czy jest pewny i dyskretny?
— Ręczę za niego. To mój kolega szkolny.
— No dobrze. Zabierzemy go ze sobą.
— Pójdę do niego; ty zaś zabawiaj kapitana, który nie powinien chwilowo o niczem wiedzieć.
Tak się też stało. Ślusarz zgodził się na propozycję Kurta. Umówił się z Kurtem w pewnej gospodzie w Moguncji. Nadleśniczemu wydawało się to rzeczą normalną, że Kurt odprowadza gościa, skoro ten się pożegnał. Obaj oficerowie dotarli do Moguncji, kiedy wieczór zaczął zapadać.
Minęli kilka ulic i wjechali do zaułka, gdzie za-

43