Strona:Karol May - Maskarada w Moguncji.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niesz w gębę, że ci się nos wyda balonem! Jeśli przypuszczasz, że możesz tu rozkazywać, bo jesteś oficerem i bratem człowieka, który pragnie mnie wysłuchać, to mylisz się bardzo. Nie pozwolę się nastraszyć, zrozumiano?
Porucznik szybko cofnął się o krok i spojrzał na brata.
— Co znowu! Mam nadzieję, że tego bezwstyd...
— Stój! — przerwał komisarz. — Ani słowa więcej, jeśli nie chcesz się zapoznać z pięściami takiego — no... tego człowieka! To prawda; nie mogę go wysłuchać w twojej obecności. Proszę cię zatem, abyś na kilka minut wyszedł. Załatwię się z nim szybko.
Ach! Mam ustąpić przed tym człowiekiem? — zapytał gniewnie porucznik.
Komisarz wzruszył ramionami.
— Obowiązek służbowy — rzekł.
— Więc nie powinieneś się dziwić, jeśli zupełnie, a nietylko chwilowo, cię pożegnam. Nasza sprawa, jak sądzę, jest już wyczerpana?
— Nie mogę nic więcej dodać.
— Więc pozwól, że cię pożegnam!
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z dumnie podniesioną głową. Ten butny arystokrata nie mógł zrozumieć, że musi ustąpić z drogi włóczędze. Z właściwą sobie pychą dał to odczuć bratu, gniewnie opuszczając biuro. —
Komisarz zdołał się pohamować.
— Strzelba pana! — rozkazał.

130