Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Więc idź, Ale pamiętaj: jeżeli jeszcze raz strzelicie takiego bąka, jak dziś rano, rozchodzą się nasze drogi. Obejdę się bez kpów. No, dobranoc.
Usłyszawszy te słowa, Sternau oddalił się pocichutku, wszedł znowu przez okno i zamknął je za sobą. Wiedział teraz dosyć. Przeczucie go nie omyliło; rotmistrz był jego wrogiem. Zaciągnął się na usługi Corteja i spełniał jego polecenia.
Sternau chciał już ułożyć się do snu. Wiedział przecież, jak rotmistrz będzie się komunikował z mordercami, mógł więc łatwo pokrzyżować machinacje wrogów. Ale czego ten łotr szuka na dachu? Czyżby tylko żartował, iż chce Emmie dotrzymać towarzystwa? Sternau postanowił zaczekać.
Po chwili ujrzał rotmistrza wracającego przez bramę. Verdoja wszedł do sieni; niebawem rozległy się jego ciche stąpania po schodach. Po kilku minutach Sternau również cicho otworzył drzwi swego pokoju, i zaczął się skradać za rotmistrzem. Bez szmeru, na palcach, wolno — dostał się na pierwsze piętro, później na drugie. Stamtąd prowadziły schody drabinkowe na dach. Wychodziło się nań przez nieduże drzwiczki. Stały otworem. Sternau wychylił przez nie głowę i ujrzał Emmę, obok niej zaś rotmistrza.
— Więc pani rzeczywiście chce mnie opuścić, sennorito? — pytał właśnie Verdoja.
— Muszę odejść — rzekła Emma, idąc ku drzwiom.
Sternau zauważył, że rotmistrz mocno ją ujął za rękę i nie puszczał.
— Nie, nie, musi sennorita zostać — powiedział. —

85