Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jechali dalej, aż dotarli do poziomu zarośli. Teraz Sternau zatrzymał raptownie konia, zdjął szybkim ruchem strzelbę z ramienia i wycelował w kierunku zarośli. Unger i Mariano sekundowali mu skwapliwie.
— Hola, mój panie, czego tam szukasz na ziemi? — zawołał Sternau w kierunku krzaków.
Rozległ się krótki, brutalny śmiech. potem zaś słyszeć się dały słowa:
— Cóż was to obchodzi?
— Obchodzi nas bardzo — odparł Sternau. — Bądźcie na tyle łaskawi i wyłaźcie z krzaków.
— Dobrze, okażę wam tę grzeczność.
Coś poruszyło się w krzakach; wyszedł z nich człowiek, okryty szczelnie skórą bawolą. Twarz jego nosiła ślady pochodzenia indjańskiego, ubranie jednak podobne było do stroju, jaki przywdziewać zwykli łowcy bawołów. Uzbrojony był w strzelbę i nóż. Wyglądał na śmiałka, któryby się djabła nie uląkł. Gdy wyszedł z za krzaków. koń ruszył za nim mechanicznie.
Nieznajomy obrzucił naszą grupę badawczem spojrzeniem i rzekł:
— Nieźle poczęliście sobie, sennores. Przypuszczałby kto, żeście znajomi z prerjami.
Sternau zrozumiał natychmiast, o co mu chodzi, ale Mariano zapytał:
— Dlaczegóż to?
— Bo udawaliście, że mnie nie widzicie, aż nagle przyłożyliście strzelby do ucha.
— To, że przylegliście w krzakach, oczywiście wydało nam się podejrzane — rzekł Sternau. — Cóżeście tam robili?

6