— Indjanka. Nazywa się Karja. Zdaje się, że jest towarzyszką pani domu.
— Pani domu? Sennority Emmy?
— Tak. Zna pan rotmistrz tę Emmę? Czy piękna?
— Stokroć piękniejsza od Karji.
— No, no. I przystępniejsza, uprzejmiejsza?
— Tego nie powiem. Wogóle w tym domu kobiety zachowują się jak w klasztorze. Ale mam świetną propozycję: chce pan mieć tę małą Indjankę?
— Za wszelką cenę. A pan, panie rotmistrzu, chciałby posiąść Emmę, nieprawdaż?
— O tak, także za wszelką cenę. Pomagajmy sobie nawzajem.
— Doskonale. Oto moja ręka.
— Słowo się rzekło. Trzeba więc naprzód dowiedzieć się, czy serca tych dziewic są wolne. Jeśli sądzić po ich obojętności, wydawałoby się, że tak.
— Może uprzedził nas ten doktór Sternau?
— Nie przypuszczam; podejrzewam raczej tego Mariana. Czy nie zauważył, sennor, że hacjendero stara się go wyróżnić, lubo w sposób nieznaczny i delikatny? Można odnieść wrażenie, iż uważa się tutaj Mariana za kogoś wyższego, lepszego od tych trzech.
— Nie miałem powodu do tego rodzaju obserwacyj. No, a teraz chętniebym się przespał. Ta dziewczyna ma pięść atlety; ktoby się tego spodziewał po jej małej, miękkiej rączce! Kark mnie boli od uderzenia i zesztywniał jak kawał drewna.
— Niech więc pan śpi smacznie, poruczniku. Jutro wznowimy atak, a mam nadzieję, że się uda. Dobranoc.
— Dobranoc, sennor Verdoja.
Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/75
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
73