Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sennor Juarez.
Nazwisko zdziałało swoje. Eskorta Corteja, która przed chwilą jeszcze miała zamiar zbagatelizować szyldwacha i pojechać dalej, mimo jego zakazów, teraz cofnęła się żywo. Cortejo wydał okrzyk zdumienia.
— Juarez! — zawołał. — Juarez jest tutaj, w San Rosa?
— Słyszycie przecież.
— Ach tak, to co innego. W takim razie słucham. A oto i wasi towarzysze.
W odpowiedzi na sygnał szyldwacha zabrzmiał po nocy drugi. Zbliżyło się teraz kilku ludzi, uzbrojonych od stóp do głów; jeden z nich, przywódca, zapytał:
— O cóż chodzi, Hermillo?
— Ci ludzie chcą do miasta.
— Któż to taki? — Nie wymienili nazwisk.
— Mnie wymienią je z pewnością.
— Nazywam się Cortejo, przybywam do stolicy. Znajduję się w drodze powrotnej do Meksyku i chciałem przenocować w San Rosa.
— Ci ludzie do was należą?
— Tak.
— Kimże jesteście?
— Zarządcą posiadłości hrabiego de Rodriganda.
— Ah, to jakiś dostojny wyzyskiwacz i pasożyt. Chodźcie za mną!
Słowa te wypowiedział tonem niezbyt miłym.
— Wolę jednak jechać dalej — odparł Cortejo, któremu widać sytuacja nie przypadła do smaku.

35