Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hacjendy, trzeba bowiem czuwać w ostrem pogotowiu — niewiadomo co się zdarzyć może. Zgadzacie się, państwo?
Wszyscy wymienieni chętnie objęli przeznaczone im role; niezadługo obydwa oddziały, każdy w swoim kierunku, wyruszyły z hacjendy. —
Oddział Bawolego Czoła miał przed sobą zadanie proste. Dojechawszy do wąwozu, naładował zdobycz na konie i zawrócił.
Inaczej rzecz się miała z oddziałem, zdążającym do hacjendy Vandaqua. Musiał posuwać się bardzo ostrożnie. Przebywszy pogranicze, spotkano jakiegoś cibolera. Sternau podjechał do niego i zapytał:
— Idziesz z hacjendy Vandaqua?
— Tak, panie.
— Czy właściciel w domu?
— Siedzi przy stole i gra w monte o srebrne pesy.
— Z kimże to?
— Z jakimś obcym panem ze stolicy. Zapomniałem jego nazwiska.
— Cortejo?
— Tak jest.
— Czy są jeszcze jacyś ludzie obcy w hacjendzie?
— Około dwudziestu. Przybyli niedawno. Rozłożyli się u vaquerów; grają, ale nie o srebrne pesy.
Jak pochwycić Corteja? O napadzie na hacjendę, o naruszeniu spokoju domowego mowy być nie mogło. Mimo to, zarówno Sternau, jak i Mariano, byli zdania, by się udać przed dom hacjendera i tam dopiero

28