Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zadziwająca, ale jeszcze bardziej zadziwiające były słowa, które wypowiedział.
— Tak, to prawda, — rzekł Pardero. — Oskarżył pana, panie rotmistrzu, o wynajęcie mordercy, który miał zastrzelić doktora wraz z jego sekundantem.
— Nikczemność — mruknął Verdoja.
Mimo tych słów nie mógł pohamować uderzenia krwi, które bladą jego twarz oblało szkarłatem. Był to dowód oczywisty, że sprawa przedstawia się mętnie.
Sekundant obrzucił Verdoję badawczem spojrzeniem; był to człowiek honoru i nie przeczuwał nawet właściwych zamiarów swego zwierzchnika, któremu zresztą w sprawie o obrazę kobiety sekundował niechętnie. Był teraz przekonany, że Sternau obwiniał niebezpodstawnie, więc zapytał:
— Cóż mogłoby skłonić Sternaua do tego rodzaju zarzutu?
— Jego nikczemność.
— To jakaś pomyłka — odparł sekundant ze spokojem. — Nie uważam, by Sternau był zdolny do takiej złośliwości.
— Więc może był to źle inscenizowany efekt teatralny, którym chciał spotęgować wrażenie.
— I tego nie przypuszczam. Matava-se nie jest aktorem.
Rotmistrz niecierpliwie tupnął nogą o ziemię:
— Milczeć. Nie chce sennor chyba powiedzieć, że wierzy słowom tego człowieka?
— Wypowiedział jasno i otwarcie pewne obwinienie, którego pan, rotmistrzu, nie obalił, — odparł ze spoko-

120