Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znam doskonale; byłem tam przy pewnej sposobności.
— Jutro rano o piątej mam przy wapniakach pojedynek.
Caramba! Dajecie się zamordować?
— Być może, gdybyś mi nie dopomógł. Porucznik Pardero i ja wyzwaliśmy tego Sternaua; Mariano jest jego sekundantem. Będzie więc miał Sternau z nami dwoma rozprawę, ale w tym człowieku mieszka djabeł i trzeba się strzec przed nim. Trzeba go przed pojedynkiem unieszkodliwić, a w tem własnie twoja głowa i ręka.
— Uczynię to chętnie, sennor. A Marianowi mam także wpakować kulkę?
— Tak.
— Jestem na usługi. Bodaj tego Sternaua piekło pochłonęło za zabójstwo moich towarzyszy. Jakże mam się zabrać do rzeczy?
— Przed piątą ukryjesz się wpobliżu. Dosyć tam krzaków i drzew.
— Rozumiem. Nie będziecie się zbyt śpieszyć; Sternau przyjdzie z Hiszpanem wcześniej od was. Gdy przybędziecie na miejsce wraz z porucznikiem, obydwaj mają leżeć z przestrzelonemi czaszkami. Czy tak?
— Nie. Muszę być przy tem obecny, muszę widzieć śmierć tych łotrów. Urządzimy coś w rodzaju widowiska teatralnego. Wyzwałem go na szable, porucznik ma się bić drugi. Gdy Sternau stanie naprzeciw mnie, zabijesz go jak psa. Druga kula musi zaraz po nim trafić Hiszpana.
— To niezły plan. A zapłata?

103