kiem do wnętrza obozu. Czy widział wodza Mokasziego?
— Tak. Siedzi z trzema starymi wojownikami na szerokim głazie.
— Bodajbyśmy mogli się podkraść!
— Będziemy mogli, jeśli zachowamy ostrożność. Wódz i jego towarzysze siedzą tuż przy brzegu. Niema tam innych Nijorów. Ja pójdę naprzód, mój brat za mną!
Nie można było nadal poruszać się swobodnie. Położyli się na ziemi, czołgali na brzuchach, szukając osłony pod każdem drzewem lub krzewiną, pod każdą roślinką, każdym kamieniem.
Celem ich był głaz, o którym wspomniał Winnetou. Długi, a niezbyt szeroki, dwukrotnie przerastał wysokość człowieka. Zarośnięty zwierzchu mchem, przez długie lata zatrzymywał nasobie opadające liście. Niesprzątnięte wiatrem, czas stłamsił je w grubą warstwę ziemistą; pokrywającą kamień i zatykającą jego rysy i szpary. Dzięki temu mogło się rozwinąć na głazie kilka krzewów i rozpostrzeć gałęzie ponad całą skałą.
Od stromego brzegu głaz ów dzieliła przestrzeń wąska, ale dostateczna dla celów obu wywiadowców. Udało im się niepostrzeżenie dotrzeć do bloku i zaczaić za nim. Wspomniany odstęp był przeciętnej szerokości człowieka, wskutek czego znaleźli się tuż nad samą krawędzią
Strona:Karol May - Król naftowy V.djvu/105
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
103