Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko! Powinien to pan był już zauważyć! Powiedz-no, master, słówko, a dam panu dwadzieścia do niego rymów! W ciągu dwóch, najwyżej trzech godzin ułożę tekst operowy, że tylko paluszki lizać. Jeśli pan wątpi, to, proszę, niech mnie pan wypróbuje!
— Pana wypróbować? Weźmie mi pan za złe.
— Ani mi przez myśl nie przejdzie. Jakże lew, lub orzeł może brać coś za złe jaskółce! A więc, powiedz pan, co mam skomponować!
— No dobrze, zrobimy próbę! Pomyśl pan sobie pierwszy akt mojej opery! Podnosi się zasłona. Widać prastary las. Pośrodku, na ziemi, Winnetou podkrada się do wroga. Co ma śpiewać?
— Śpiewać? Nic, naturalnie!
— Nic? Dlaczego? Przecież musi coś śpiewać. Skoro kurtyna idzie do góry, publiczność chce coś usłyszeć!
— W takim razie ta publiczność jest beznadziejnie głupia! Winnetou, skradający się do wroga, miałby śpiewać! Czy nie pojmuje pan, że wróg na pewno usłyszy i zwieje?
— Tak, tutaj, na Dalekim Zachodzie. My jednak mówimy o scenie. Winnetou musi śpiewać, musi bezwarunkowo!
— No, jeśli naprawdę musi, jeśli je-

116