Strona:Karol May - Król naftowy I.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto z nas pójdzie do wioski?
— Tylko pan, master Schmidt. Poco nam świadkowie? Towarzysze pana mogą tutaj zostać, przygotować się do drogi i zaprzęgnąć woły do wozów, aby po naszym powrocie można było natychmiast wyruszyć do Tucsonu,
— Natychmiast, w nocy? Musimy przecież wypocząć. Zamierzaliśmy wyruszyć dopiero rano.
— Okoliczności wymagają, abyście zrezygnowali z wypoczynku.
Naraz odezwał się z tej strony; gdzie stały kobiety, głęboki, mocny bas, wymawiający słowa akcentem prawdziwie saskim:
— Słuchajno pan, z tego będą nici! Człowiek chce mieć swój należyty wypoczynek, a bydlę także. Więc zostaniemy tutaj i basta!
Sam ze zdziwieniem obejrzał niespodzianą oponentkę. Nie spodziewał się sprzeciwu ze strony kobiety, a cóż dopiero sprzeciwu wypowiedzianego takim tonem. Była to mocna koścista postać o bardzo męskim, pewnym siebie wyglądzie. Gdyby ognisko jaśniej płonęło, lub gdyby dzień był, dostrzegłby, że pod jej ostrym nosem ciągnie się ciemna krecha, której, nawet przy najlepszej woli, nie można inaczej nazwać, jak zarostem.
— Wytrzeszcza oczy, jak na upiora! — żachnęła się, spostrzegłszy zdziwiony wzrok westmana. — Nie będzie inaczej i basta! W dzień —

91