Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do licha! Zbogacił się pan nagle. Kiedy przybył pan na okręt, wyglądałeś na uboższego od nas.
— Udawałem tylko. Naogół zaś można być bogatym, nie posiadając pieniędzy; bywają różne rodzaje bogactwa. Ale do rzeczy. Jeszcze są jakieś przeszkody?
— Największa. Pieniądze na zakup ziemi. Wszak musimy za nią zapłacić?
— Bezwątpienia. Dam wam na to pieniędzy.
— W takim razie nie mamy już żadnych trosk. Idziemy z panem. Pożyczy nam pan pieniędzy na zagospodarowanie. Będziemy tęgo pracować i płacić regularnie procenty, a zczasem spłacimy również kapitał.
— Procenty? Kapitał? Jesteście w błędzie. Niema mowy o procentach, ani o spłacaniu kapitału.
Robotnik obejrzał mię ze zdumieniem, zerknął dokoła, poczem znów na mnie i zapytał:
— Czy dobrze słyszałem?
— Prawdopodobnie.
— To chyba niemożliwe! Czy jest pan aż tak bogaty, że możesz ofiarowywać podobne sumy?
— Przeciwnie; jestem tak biedny, że mogę ofiarować takie sumy. Wyjątkowo jestem teraz w stanie rozdzielić między was trzydzieści tysięcy dolarów.
— Trzydzieści tysięcy dolarów! Niebiosa, jakie mnóstwo pieniędzy! Skąd pan wziął tyle?
— Później się dowiecie. Tymczasem odpowiedzcie mi na parę pytań. Byliście ubodzy, każdy jednakże posiadał chyba jakąś chudobę?
— Tak. Niektórzy posiadali małe domki, inni co najmniej sprzęty domowego gospodarstwa, i więc łóżka meble, ubiory i tym podobne rzeczy.

78