Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uwierzy! Zresztą Weller już się postara, abyś nie mógł świadczyć. Jesteś na pewno w sojuszu z djabłem. Ale nie ufaj mu. Djabeł to kiepski przyjaciel — zawodzi w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny.
— Tak, stwierdził pan to po sobie. Teraz czujusz się przez szatana opuszczony — odpowiedziałem, odwracając głowę, ponieważ wstrętem przejmowała mnie jego twarz. — Prawidłowa i męska piękność rysów Meltona znikła naraz; wyglądał szpetnie, djabelsko szpetnie!
— Ja opuszczony?! — krzyknął. — Mylisz się bardzo. Nie masz znowu nade mną tak silnej władzy, jak przypuszczasz. Co zrobisz ze mną, jeśli tu usiądę i nie ruszę się z miejsca?
Przy tych słowach rzucił się na ziemię.
— Poczułeś już uderzenie kolby, — odpowiedziałem — która i tym razem zmusi cię do posłuszeństwa.
— Odważ się tylko! Bij mnie, uderz! Zostanę tu i pozwolę się raczej na śmierć zatłuc, aniżeli ruszę z miejsca. Nie jesteśmy znowu tak daleko od Almaden i Yuma. Będą szukać, znajdą nasze ślady i już wkrótce mnie uwolnią.
— Nie sądź pan, że to bagatelka! Aby tego dowieść, nie będę cię zmuszał do pójścia. Pozostaniemy tutaj, czekając na przyjście twoich Yuma. Wówczas się okaże, czy zechcą zadzierać ze mną. Nie zwiążę ci nawet nóg, abyś mógł, kiedy przybędą, pobiec im na spotkanie.
Usiadłem przy nim; ułożył się wygodnie, splunął w moją stronę i odwrócił się, aby mnie nie widzieć. To było mi na rękę, ponieważ z tej pozycji nie mógł zauważyć zbliżających się wychodźców. Ukazali się

54