Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obrzucających mnie spojrzeniem nieprzyjaznem, które świadczyło, że misja moja nie była zbyt bezpieczna.
— Chcesz mi oznajmić wasze postanowienia? — zapytał Vete-ya.
— Przedewszystkiem chcę ci powiedzieć, że stanąłem w twojej obronie, aczkolwiek na to nie zasługujesz. Jesteś zupełnie osamotniony; Przebiegły Wąż nie chce o tobie słyszeć, ponieważ nazwałeś go tchórzem. Nalgu Mokaszi nalegał na ukaranie was śmiercią męczeńską. Kiedy mu wyperswadowałem tę myśl, zażądał, aby przynajmniej mógł was uprowadzić w niewolę. Musiał się tej myśli również wyrzec, lecz dalszych ustępstw nie możecie się spodziewać.
— Będziemy jednak wolni?
— Tak. Będziecie mogli odejść, dokąd zechcecie.
— A zatem odgalopujemy stąd czem prędzej.
— Odgalopujecie? Wasze konie należą do zwycięzców.
— A więc zedrzecie z nas łup?
— Naturalnie. A może sądzisz, że powinniśmy zamknąć oczy na twoje grzeszki? Yuma to dzielni ludzie i mężni wojownicy. Ale, że się dali przez wodza sprowadzić na złą drogę, muszą teraz ponosić następstwa. Grabież, mord, podpalenie, zniszczenie osady, uwięzienie ludzi w podziemiach, tego nikomu nie puściłbym płazem. A że ty tego dokonałeś, więc ma ci ujść bezkarnie? Widzisz, że rozmawiam z tobą przyjaźnie. Jesteś już starcem; przykro mi, że twoje ostatnie dni nie upłyną w chwale. Prowadź swoich wojowników na lepsze tory, tak, jak to czyni Przebiegły Wąż, a wówczas, gdy cię Manitou zawezwie, będziesz mógł z pewnością

139