Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojem oczekiwać dalszych faktów, ponieważ musiały wypaść dla nas pomyślnie.
Obaj naczelnicy Yuma usiedli przy ognisku, otoczeni zwartem kołem najstarszych wojowników. Radzono. Mogliśmy cierpliwie czekać — nam nie było śpieszno. Ale Silnemu Bawołowi widocznie czas dłużył się zanadto. Przybiegł bowiem, wbrew mojemu zakazowi, dowiedzieć się o stanie rzeczy. Ofukałem go należycie i przepędziłem napowrót, obawiałem się bowiem, że Yuma mogą go spostrzec.
Narada trwała przeszło dwie godziny; prowadzona była żywo i namiętnie. Wkońcu — ujrzeliśmy — podniósł się Przebiegły Wąż i podszedł do naszego obozu.
— Moi bracia — rzekł — mają przyjść do nas, aby się dowiedzieć, jaką powzięliśmy uchwałę.
— Możesz nam zmiejsca zakomunikować — odparłem.
— Nie mogę. Vete-ya chce wam ją oznajmić osobiście.
— Nie mamy nic przeciwko temu. Owszem, niech przyjdzie.
— Czy moi bracia nie mają zaufania?
— Naturalnie.
— Mnie możecie w każdym razie ufać.
— Ilu cię poprze wojowników?
— Połowa oddziału. Pozostałych zabrał mi gniew Vete-ya.
— Czy sądzisz, że dojdzie do walki?
— Tak, jeśli nie zgodzicie się na warunki Vete-ya.
— Gotowiśmy ich wysłuchać, ale nie godzimy się pójść po nie, tem bardziej, że nie uważamy Vete-ya za człowieka honoru.

116