Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   93   —

na takim statku była prawdziwie chińską. Trzy razy dziennie odprawiano modły do bożka wojny, przyczem rozlegały się ogłuszające wrzaski, bicie w bębny i gongi.
Łódka nasza posuwała się szybko. Lekki wietrzyk nadbrzeżny nadymał żagiel i ułatwiał wioślarzom zadanie. Wiedziałem, że pomiędzy ujściem rzeki, a znajdującym się w górze Kantonem, wznosiły się tutaj cztery wielkie pagody, miałem więc wielką ochotę zwiedzić choć jednę z nich. Namówiłem tedy kapitana, abyśmy zatrzymali się przy brzegu i zrobili małą wycieczkę pieszą. Poczciwy Turner nie miał nic przeciwko temu; kazaliśmy więc zatrzymać się przewoźnikowi i wysiedliśmy na ląd.
Gdyby ktoś chciał sądzić o pobożności chińczyków z liczby ich świątyń, musiałby przypuścić, iż są oni najpobożniejszym ludem na kuli ziemskiej, tyle posiadają pagod, rozrzuconych po calem państwie. W każdej najlichszej wioseczce, w każdej osadzie musi być taka świątynia. W samym Pekinie i jego okolicach liczą ich do dziesięciu tysięcy. Architektura ich bywa najrozmaitszą. Niekiedy nie różnią się wcale od domków mieszkalnych, niekiedy tworzą małe kapliczki, lub nawet nisze tylko z jednym ołtarzem, na którym siedzi bóstwo i przed którym stoją najprostsze kadzielnice do ofiar. Niekiedy jednak mają olbrzymie rozmiary i imponują swą niezwykłą architekturą. Taka