Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   165   —

nam towarzyszyć dalej, gdyż obowiązki służbowe nakazują mu zatrzymać się tutaj. Podziękowaliśmy mu uprzejmie i postanowiliśmy natychmiast opuścić statek.
Dzielny człowiek nie chciał nic od nas przyjąć za przejazd, Turner jednak znalazł się bardzo dowcipnie, gdyż ofiarował załodze niezwykle hojny napiwek.
Pożegnawszy raz jeszcze kapitana, wsiedliśmy do łódki i popłynęliśmy do brzegu. Tutaj otoczyła nas ćma agentów i wszelkiego rodzaju faktorów, którzy na wyścigi, kłócąc się i popychając wzajemnie, chwytając nas za ręce i ramiona, za poły naszych ubrań, starali się przemocą zawładnąć naszemi osobami.
Stałem pośrodku tego ruchliwego i krzykliwego tłumu. Przypuszczając, że rozstąpi się on sam przez się, skoro się przekona, że nic od niego nie chcemy i nie potrzebujemy, kapitan jednak nie mógł wytrzymać w spokoju i zaczął na prawo i lewo rozdawać kułaki, krzycząc przytem swym potężnym głosem:
— Precz, łajdaking! Nic od was nie potrzebujemyng! Precz, mówieng, bo was poślęng do piekłang!
Przez nieustanne poruszanie się w tym natrętnym tłumie ubranie rozpięło się mi na piersiach i znak Lun-yin wysunął się nazewnątrz.