Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   147   —

— Dobrze, ja będę czuwać.
— Ale czy będziesz pan miał siły potemu? W stanie takiego osłabienia możesz pan bardzo szybko i nieświadomie zasnąć.
— Nie obawiaj się pan, woda mnie będzie trzeźwić.
— To dobrze. Obudź mnie pan za godzinę. Dobranoc.
— Dobranoc kapitanie.
W dwie minuty później chrapiący monolog holenderki zmienił się w imponujący duet zdolny odstraszyć nawet chińskich piratów.
Nademną łagodnie błyszczały gwiazdy południa, a w duszy mojej powoli rozpościerał się błogi spokój i jakieś ciche, radosne zachwycenie i zdawało mi się, że czuję na sobie pełne miłosierdzia oko Niebieskiego Ojca, które czuwało nad biednymi samotnikami, porzuconymi na jakiemś pustkowiu, wśród wrogiej, barbarzyńskiej ludności. Powieki ciężyły mi coraz bardziej i nie wiedząc nawet kiedy, zasnąłem...
Dzień już był biały kiedy obudziłem się wreszcie. Byłbym spał może dłużej, gdyby nie to, że przy jakiemś poruszeniu całą twarz umaczałem w wodzie. Otrzeźwiło mnie to w jednej chwili i podniosłem się z ziemi. Czułem się rzeźkim i silnym, jak nigdy. Na miękim piasku widać było odciśnięcia licznych stóp, ale były to jedyne ślady nocnej walki. Pomimo starannego przeszukania nie znalazłem nigdzie naj-