Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   100   —

— Wszak nie jesteś wyznawcą Buddy? — zapytał mnie bonza.
— Nie, jestem chrześcianinem — odrzekłem.
— W takim razie dziwisz się pewno, że Wolno ci wejść do tej świątyni?
— Nie, gdyż i do naszych kościołów wolno wejść każdemu, a więc i wyznawcom Buddy.
— Czy wy tak samo modlicie się do waszego Boga?
— Tak.
— I modlicie się dźwiękami dzwonów i gongów?
— Nasze dzwony i nasza muzyka są o wiele piękniejsze, niż wasze.
— Czyż to być może? Jesteście przecież barbarzyńcami, nie macie więc muzyki!
— Naszemu Bogu dajemy w ofierze taką muzykę, jakiej nie macie ani wy, ani tybetańczycy, ani mandżurowie, ani mongołowie. Wasza muzyka jest łatwą, nasza zaś tak trudną, że żaden Chińczyk zagraćby jej nie umiał.
— Trudno mi w to uwierzyć.
— Możesz wierzyć lub nie, jak ci się podoba.
— Jakie jest twoje imię?
— Kuang-si-ta-sse.
— O, to wielkie imię. Czy znasz nasze, instrumenty muzyczne?