Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

istotnie śmierć ponieśli. Zbliżył się do mnie; poczułem jego ręce na swej piersi. Nie mówiąc ani słowa, przeszedł dalej. Po jakimś czasie usłyszałem dźwięk łopat, łomów i motyk. Miałem wrażenie, że noc już zapadła. Zawleczono mnie wbok i zdjęto opaskę z oczu. Mimo ciemności ujrzałem pochylonego nad sobą onbasziego, który rzekł:
— „Panie, chodźmy! Musimy co żywo uciekać z Damaszku:
„Skoczyłem na równe nogi i, idąc w jego ślady, zapytałem:
— „Przeze mnie zostajesz dezerterem?
— „Tak, bo cię kocham.
„Po stracie najbliższych śmierć nie byłaby dla mnie straszna. Ale myśl o mordercach podtrzymywała mnie przy życiu; myśl o zemście nie dawała mi spokoju. Niestety, wszystkie wysiłki i poszukiwania okazały się daremne. Nie chcę cię nużyć długiem opowiadaniem; powiem tylko, że Kepek nie opuszczał mnie w najcięższych chwilach, gdyśmy klepali ogromną biedę. Całym naszym majątkiem były drobne oszczędności

96