Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzięki ci, emirze, żeś zwrócił moją uwagę na niebezpieczne właściwości szeika. To istny satrapa! Zaraz przyniosę kawę, ugotowaną z twoich ziaren. Woda już się gotuje, a kawę zmełłem w hon el bonn[1].
— Już? Przygotowałeś ją dla siebie, a my mieliśmy czekać?
— Wstrzymaj się od wyrzutów, emirze! Chcąc poczęstować moich gości, musiałem jej skosztować. Teraz, po twej nauce, wiem, jak się zachować. Aromat kawy złagodzi twój gniew, odświeży zmysł powonienia. Idę, biegnę!
Zaczął przebierać nogami, jak rowerzysta. Uśmiechnąłem się pod wąsem. Pan jego roześmiał się na całe gardło i rzekł:

— Wiem dobrze, żem go rozpuścił, jak dziadowski bicz. Traktuję go, jak się w Europie zwykło traktować małe pieski lub kanarki. Im bardziej się rozzuchwalał, tem większą czułem doń słabość. Dopiero ty nauczyłeś go moresu. Jestem pewien, że skutki niezadługo się okażą

  1. Młynek.
48