Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pośpieszył ku otworowi, prowadzącemu z dachu do wnętrza domu. Wsunąwszy się weń aż po głowę, dodał:
— Zostańcie tutaj na górze — niebawem wrócę.
Skoro się oddalił, poczęliśmy znowu słuchać cichego szeptu palm. W pobożnym, skupionym nastroju szept ten wydawał mi się cichą mową cyprysów z góry Horeb, na którą uciekł prorok Eljasz przed prześladowaniami Achaba i Jezabela. Rozpętała się tam burza, która porozrywała góry, ale Pana w nich nie było; po trzęsieniu ziemi ukazał się ogień, ale Pana nie było w nim również; a po ogniu przyszedł cichy, łagodny miły powiew. W powiewie tym ukazał się Bóg. Tak więc i tam Pan i Władca nie objawił się ani w burzy, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, lecz w cichym powiewie, a więc w atmosferze miłości i miłosierdzia, dalekiej od przemocy i gwałtu. Może miłosierdzie to spłynie teraz na tę duszę, miotaną nawałem różnorodnych myśli i uczuć. — Dochodził do mnie odgłos

158