Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił jako przeczucie, a właściwie jeszcze jaśniej, wyraźniej i mocniej, niż przeczucie, nie mogłem mu się oprzeć.
— Dziękuję ci, effendi! Nikomu nie pozwolę wydrzeć sobie promienia, który zaczął już ogrzewać moje stare, zmęczone serce. Muszę ci wyznać rzecz dziwną: w żadnym kościele, w żadnej moszei nie odczuwałem tego wzniosłego, pobożnego uczucia, co teraz. Nie jesteś ani chrześcijańskim, ani mahometańskim kaznodzieją, ale słowa twoje...
— Nie, nie zaprzeczaj sobie i swym uczuciom! — przerwałem. — Byłeś zawsze światowcem, zaprzątniętym jedynie ziemskiemi życzeniami i myślami. Serce twe było zamknięte przed żądaniami nieba; ani słowa wa’isa, ani kazania chatiba nie byłyby go w stanie otworzyć. Musiały spaść na cię długie, uporczywe smutki, i dopiero po nich można było przypuszczać, że pierwsza ręka, wyciągnięta ku tobie przyjaźnie, wyrwie cię z głębi upadku i niewiary, i zaprowadzi na stopień poznania. Nie powinieneś poczytywać tego za moją zasługę; nadszedł po-

151