Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 3.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i podreptał na swych cienkich nogach przez ogród w kierunku żłobów. Umieściwszy przy nich konie, udaliśmy się do sieni, z której prowadziły znane nam z dawnych czasów schody. Otworzył drzwi, mieszczące się po prawej stronie. Weszliśmy do bibljoteki, która wyglądała tak samo, jak przed laty. Wezwawszy nas do zajęcia miejsca na kanapie, klasnął w dłonie wschodnim zwyczajem. Czekałem z natężeniem, kto się zjawi na to wezwanie. Oczyma duszy ujrzałem potwornie grubego Ganimeda, który wypijał wino swego pana i wodą napełniał jego flachy.
Gospodarz musiał jeszcze kilka razy klasnąć w dłonie. Wreszcie, kiedym mu zawtórował, otworzyły się drzwi i ujrzałem w nich... Tak to był sługa we własnej osobie! Utył tylko niewiarogodnie. Policzki zwisały jak worki, pod oczami widniały krwią nabiegłe fałdy, że źrenic prawie nie było widać.
Podbródek, okalający twarz, ważył przynajmniej na oko niemniej, niż bulońska świnka. Głowę okrywał fez, usiany

16