Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ukrywając zmieszanie, rzekł protekcjonalnym tonem:
— Tak. Spodobałeś mi się z pierwszego rzutu oka i tylko dlatego dowiedziałeś się o tem, co dla wszystkich pozostać musi tajemnicą. Mam nadzieję, że ocenisz zaszczyt, jaki ci sprawić powinna sama moja obecność. Siądę więc przy was!
— Nie mam nic przeciwko temu. Czy wolno wiedzieć, gdzieś zostawił towarzyszów?
— Zostali nieopodal; zjawią się za chwilę. Na odgłos strzału pośpieszyliśmy wam na pomoc, zważywszy, że strzela człowiek zazwyczaj w niebezpieczeństwie.
Klasnął w dłonie — zjawili się towarzysze. Zwrócił się do nich następującemi słowy:
— Ci obcy ludzie prosili mnie, szahzahdy, abym uprzyjemnił im wieczór naszem towarzystwem. Nie chciałem ich martwić odmową. Siadajcie!
Usłuchali. Wymienienie swej godności było nieostrożnością, gdyż musiałbym

33