Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Warto zobaczyć, jak się pod wpływem moich słów zmieniła twarz małego Hadżiego. Ponury wyraz ustąpił, twarz zaczęła się rozjaśniać, wreszcie rozpromieniał cały.
— Król... cesarz... sułtan... szeik... a więc to naprawdę równoznaczne słowa! Nie przypuszczam, byś się mylił, sihdi, przecież jesteś wszechwiedzący. Tak, masz rację! Ochraniam i uszczęśliwiam moich Haddedihnów zupełnie tak samo, jak szach Persów, a sułtan Turków. Tak samo, jak cesarz rosyjski lub król Tuny[1] żąda posłuszeństwa od swych poddanych, tak są mi posłuszne ciała, dusze i serca wszystkich wolnych Beduinów, zebranych dokoła mego tronu. Cieszy mnie, sihdi, że uznajesz rozległość mego autorytetu i ogarniasz rozmiary mej władzy!

— Tak, ogarniam je, drogi Halefie. Czy wobec takiej godności i władzy chciałbyś sam skazać się na poniżającą rolę kata, i chłostać jeńców tą samą dostojną ręką, na której skinienie czekają najwaleczniejsi z wojowników?

  1. Dunaj.
105