Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 1.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w obawie, że znowu popełni podobny błąd, jak nad Bir Nufah. Ruszyłem sam. Nad pierwszem źródłem nie było śladu żywej duszy. Ruszyłem więc dalej. I tutaj nic nie zaobserwowałem. Nieco zdziwiony, wróciłem po Halefa i Karę. Gdybym pojechał jeszcze dalej, aż do drugiego źródła, położonego głęboko pod ruinami, byłbym zauważył ślady łap, z powodu których ludzie nie mieli ochoty zapuszczać się w tę okolicę.
Rozbiliśmy obóz nad pierwszem źródłem, otoczonem krzakami. Zdjęliśmy siodła z pleców wielbłądów, zwilżyliśmy gardła i napoiliśmy zwierzęta. Teraz dopiero dało nam się we znaki zmęczenie. Postanowiliśmy czuwać na zmianę, luzując się co dwie godziny.
Pierwsza kolej wypadła na mnie, druga na Halefa, trzecia na Karę. Po upływie dwóch godzin, które minęły w zupełnym spokoju, zbudziłem Halefa i ułożyłem się do snu. Byłem ogromnie zmęczony, więc zasnąłem szybko. Arabski Morfeusz płatał mi we śnie figle. Naprzód pokazał mi napad Beduinów, potem usłyszałem cichy szelest

41