Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uwagę skierowałem na rwący prąd rzeki, która gwałtownie skręcała w tem miejscu.
Halef tęsknił za domem przez cały dzień. Wbrew swej naturze był milczący i zamyślony. Podczas karmienia koni dostał formalnego ataku tęsknoty. Objął Assila za szyję i rzekł:
— O mój kary ogierze! Byłeś ulubieńcem mego syna, nosiłeś go często na grzbiecie. Dlaczego niema go tutaj?
Przypomniałem mu dawne przeżycia, aby go nieco ożywić. Jechaliśmy przez okolice, w których niegdyś przeżyliśmy wiele przygód. Wdał się w rozmowę, ale bez zwykłego ożywienia. Może jakieś zdarzenie zmieniłoby bieg jego myśli; niestety, nic nie zaszło. W ciągu dnia całego nie spotkaliśmy ani jednego człowieka, zarówno przed, jak i w okolicy Tekrit. O zmroku przybiliśmy do brzegu położonego na południu od Imam Dor. Wynaleźliśmy tu miejsce zabezpieczone przed ewentualnym napadem. Konie miały trawy poddostatkiem; my uraczyliśmy się również specjałami, przygotowanemi przez Hanneh. Pisząc „my“, mam właściwie siebie na myśli, gdyż Halef nic nie brał w usta. Wi-

110