Strona:Karol May - Hadżi Halef Omar.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To bardzo źle! Gdybyśmy mieli konie, nicby nam nie stało na przeszkodzie ruszyć natychmiast śladami tych łotrów. Dopędzić ich byłoby sprawą kilku godzin.
— I tak ich znajdziemy, nie ruszając się z miejsca! Wiemy, jak się nazywają i kim są; a szeik Muntefików wszak zbyt znany, aby mógł zniknąć bez śladu. Skoro tylko staniemy w Bassorze, udamy się do mutessaryfa[1] i powiemy mu o wszystkiem. Musi nam pomóc!
— Pomoże, jeśli zechce. Allah raczy wiedzieć!
— Musi zechcieć! Wykażę mu, że stoję w cieniu padyszacha! — Czy powróciłeś do sił na tyle, by móc ruszyć z nami?
— O, wyzdrowiałem natychmiast, gdy posłyszałem o kradzieży twych strzelb! Możemy iść!
— Dobrze, lecz przy trupie zostawimy wartę. Mutessaryf przyśle swych urzędników, żeby zbadać sprawę. Powrócimy więc z ludźmi wielkorządcy, by wyprawić pogrzeb.
Omar ben Sadek odpowiedział:
— Mesud był moim krewnym; ja ponoszę obowiązek krwawej zemsty i powinienem tu zostać!— Oddalił się, nie czekając na moją zgodę, a my wyruszyliśmy zpowrotem do Bassory.
Muszę wyznać otwarcie, że strata karabinów dotknęła mnie równie głęboko, jak śmierć Mesuda. Halef miał rację, mówiąc, że wszystkie nasze czyny, a nawet częstokroć życie, zawdzięczaliśmy tej broni. Zwłaszcza nieocenione usługi oddał mi sztuciec Henry’ego. Postanowiłem przeto ważyć się na wszystko, byle go odzyskać. —

Minęło już popołudnie, gdyśmy osiągnęli Bassorę. Nie tracąc czasu na posiłek, udaliśmy się natychmiast

  1. Wielkorządca.
29