Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pójdzie aresztowany. W razie czego on pierwszy zginie.
Cztery ręce uchwyciły trappera i popchnęły do sypialni. Dopiero potem weszli ajenci. Wachmistrz obejrzał się uważnie. Przedewszystkiem dostrzegł strzelbę. Wziął ją ostrożnie w rękę.
— Co to za broń?
— Strzelba Kentucky.
— Nabita?
— Nie.
— Ale przecież to nie jest żadna strzelba, tylko drąg! Jak można z tego strzelać?
— Tak, policjant nie potrafiłby z niej strzelać.
Urzędnik puścił kpinę mimo ucha i ujął za nóż.
— Co to za sztylet?
— Sztylet? Do pioruna! Nóż bowie różni się chyba od sztyletu?
— Ach, nóż bowie! Czy zakłuwał pan nim ludzi?
— Tak.
— Straszne! A te rewolwery? Czy pan z nich strzelał do ludzi?
— Naturalnie, świetny lioński towar, doskonale ltrafiają. Zresztą, nie aresztowano mnie chyba poto, abym miał wykład o broni.
— Cierpliwości. Teraz dochodzimy do sedna sprawy. Niech pan powie, co się tam żółci pod workiem?
— To maszyna piekielna.
— Niech piorun trzaśnie! Przyznaje się pan? Czy nabita?

62