Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pytając, czy jest czyste?
— Absurd! Czemu ma być zanieczyszczone?
— Nie zanieczyszczone, ale niebywale solone i pieprzone. I to miałoby goić opuchliznę?
Hm. Oczywiście sól i pieprz nie koją. Co za kpy z tych ludzi. Wyrzuć pan mięso oknem.
Wkrótce potem pociąg zatrzymał się na dworcu Magdeburg-Neustadt. Wpobliżu przedziału rozległ się jakiś głos:
— Do Berlina, konduktorze?
— Tak. Tam wstecz,
— Tam jest trzecia klasa. Ja do pierwszej.
— Pan? Naprawdę pierwszą? Pokaż pan bilet!
— Proszę.
— Istotnie. Wsiadaj pan szybko! Natychmiast rusza.
Otworzył drzwi przedziału. Gość wsiadł.
— Dzieńdobry — powitał uprzejmie podróżnych.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, gdyż Ravenow nie mógł przemówić ze zdziwienia, a pułkownik z rozczarowania. Przybysz nie wydawał się bowiem człowiekiem, na którego ukłon wypadałoby odpowiedzieć.
Nowy pasażer usiadł i pociąg natychmiast potoczył się po szynach.
— Na szatana! — zawołał Ravenow.
— Co takiego? — zapytał pułkownik.
Zapytany bez słowa wskazał na przybysza, który rozsiadł się wygodnie ze swym workiem, flintą i puzonem. Pułkownik obserwował go przez chwilę, a następnie spojrzał na Ravenowa, który otrząsnął się tymczasem z osłupienia.

23