Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cortejo wyszedł po południu. Wrócił z mnóstwem wytrychów i kluczy. Gdyby się przy ich pomocy nie udało otworzyć grobowca, postanowił drzwi wyważyć.
— Ten Grandeprise jest skończonym matołkiem, wszystko można mu wmówić! — rzekł szyderczo Landola.
— Nie ma uprzedzeń. Opowiadanie wasze było w wielu miejscach bardzo nieprawdopodobne. Nareszcie mamy wartownika!
Zapadł mrok, na niebie ukazały się gwiazdy. Zjadłszy kolację, nasza trójka opuściła oberżę około jedenastej. Nie zwróciło to niczyjej uwagi, ludność stolicy bowiem do późnej nocy spaceruje lub spędza czas na festynach i zabawach. — Na cmentarzu zostawili Grandeprise’a na straży i zabrali się do roboty. Wszystko poszło składnie; po niedługim czasie przenieśli zwłoki bankiera przed grobowiec Rodrigandów.
Stanęli u schodów, prowadzących nadół.
— Musimy się śpieszyć. Nasz strzelec prerji nudzi się już zapewne.
— Albo zachodzi w głowę, dlaczego nas tak długo niema.
— Uwierzy, że szukamy gwoździa.
Cortejo starał się napróżno otworzyć bramę przy pomocy kluczy. Wziął więc dłuto i wparł w klamkę. Klamka opadła.
Santa Madonna! — szepnął przerażony. — Drzwi są otwarte!

146