Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obiad. Widać było, że jest w nienajlepszym humorze. Gdy Landola zapytał o przyczynę, Grandeprise mruknął:
— Niech się djabeł cieszy, master, ja nie mogę? Cóż mam robić w Meksyku, w tej nudnej dziurze? Spać? Także przyjemność!
Ach! Nudzicie się? Obejrzyjcie miasto.
— Znam je dostatecznie. Muszę jechać do Santa Jaga.
— Skoro tylko załatwimy nasze sprawy, pojedziemy razem z wami. Moglibyśmy wyruszyć już jutro. Ale z powodu pewnych przeszkód trzeba będzie podróż odłożyć. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się znaleźć człowieka, któremu będziemy mogli zaufać.
Grandeprise spojrzał na Landolę badawczym wzrokiem i rzekł:
— Szukacie człowieka, któremu można zaufać? Do kroćset, więc już nie macie do mnie zafania?
Hm! — mruknął Landola po chwili namysłu. — Tak i nie. Chodzi tu o tajemnicę.
— Interes handlowy?
— Nie.
— Czy nie mógłbym wam być pomocny?
Landola potrząsnął głową.
— Formalnie zmuszacie mnie do mówienia. Dobrze więc — powiem. Chodzi tu — — o rzecz, w której — możecie nam wiele pomóc. Gdybyśmy to załatwili, możnaby wyruszyć do Santa Jaga — — jutro rano, ale... ale...
Grandeprise nie mógł się doczekać chwili,

141