Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

an? Czy nie mógłbym przynajmniej pobieżnie zaznajomić się ze stanem interesów?
— Nie mogę się na to zgodzić.
— Zarząd znajdował się dotąd w rękach sennora Pabla Corteja, nieprawdaż? Dlaczego go odebrano?
— Człowiek ten został jako buntownik i zdrajca skazany na banicję, nie może więc piastować urzędu.
— Gdzie przebywa teraz?
Francuz wzruszył ramionami.
— Skądże ja mogę o tem wiedzieć? Nie należę do żandarmerji. Zupełnie mi to obojętne, gdzie się ten Cortejo znajduje. Uważam go bowiem nietylko za buntownika, ale za tchórzliwego, pozbawionego czci i wiary łobuza i oszusta.
— Sennor! — zawołał Gasparino Cortejo, tracąc panowanie nad sobą.
— Mój panie?
— Pan znieważa Pabla Corteja! Czy ma pan dowody na swoje twierdzenie?
— Ile tylko pan zechce.
— Niech je pan przedstawi.
— Panu? — rzekł Francuz, śmiejąc się głośno. — Narazie nie ma pan prawa nic ode mnie wymagać. Pańskie serdeczne zainteresowanie się osobą Corteja wbudza we mnie podejrzenia.
— Na nikogo nie rzucam podejrzeń, nie mając dowodów!
— Ja także tego nie czynię. Oświadczam tylko, że dowodów mam, ile pan tylko zechce. Dowodem jest

133